Strona:PL Gonczarow - Obłomow T1-2.djvu/288

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

o tem jak rośli, uczyli się — wszystko, co było dobrego, a między innemi mówił i o tem, jak bardzo nieszczęśliwym był Obłomow — jak marnuje się w nim wszystko, co jest dobre, z braku czynnego pierwiastku życia, jakie jego życie blade, jak...
— Jakiż to powód do uśmiechów? — myślał dalej Obłomow. — Jeśli ona ma odrobinę serca, to powinno ono raczej zadrgać, krwią się oblać z żalu, a ona... ha, Bóg z nią! Przestanę myśleć! Pojadę tylko dziś na obiad, a potem — ani nogą!...
Mijały dnie za dniami, a on tam ugrzązł nietylko obiema nogami, ale z rękoma i głową.
Pewnego pięknego poranku Tarantjew przewiózł wszystkie jego sprzęty do swojej kumy, na Wyborgską stronę, a Obłomow trzy dni przeżył, jak nigdy — bez pościeli, bez kanapy, a obiady jadał u ciotki Olgi.
Nagle pokazało się, że naprzeciwko letniska, w którem obie mieszkały, jeden dom był wolny. Obłomow wynajął go nie patrząc i tam zamieszkał. Z Olgą spędzał dnie od rana do wieczora, czytał z nią, przynosił kwiaty, pływał łódką na jeziorze, chodził po górach... on, Obłomow.
Czegoż nie bywa na świecie? A jak się to stało? Bardzo prosto.
Gdy razem ze Sztolcem byli na obiedzie u jej ciotki, Obłomow w czasie obiadu tak samo się męczył, jak poprzednio, jadł pod jej spojrzeniem, mówił, czując, że na nim jak słońce spoczywa jej wzrok, pali go, trwoży, porusza nerwy, krew. Zaledwie na balkonie, zapaliwszy cygaro, udało mu się w dymie tytoniowym ukryć się przed tym milczącym, natarczywym wzrokiem.
— Co to takiego? — mówił kręcąc się na wszyst-