Strona:PL Gonczarow - Obłomow T1-2.djvu/196

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Po wieczerzy, pocałowawszy się między sobą i przeżegnawszy siebie wzajemnie, wszyscy odchodzą do swoich łóżek i sen ogarnia ich spokojne głowy.
Widzi Ilja Ilicz nie jeden i nie dwa takie wieczory ale dnie, miesiące, lata uchodzą w przeszłość tak samo.
Nic nie naruszało jednostajności takiego życia, a Obłomowcom ono nie ciążyło. Nie wyobrażali też sobie, że można żyć inaczej, a gdyby mogli — to tej zmiany ze strachem byliby się wyrzekli.
Innego życia i nie pragnęli i nie lubiliby. Przykro by im było, gdyby zaszły jakieś okoliczności, któreby wpłynęły na zmianę tego trybu życia. Żalby zagryzł ich, gdyby jutro miało być niepodobne do dnia dzisiejszego, a pojutrze do jutra.
Poco im rozmaitości, przemiany, innego życia, czego tak pragną niektórzy? Niech też inni piją z tej czary, a im, Obłomowcom, nic do tego. Niech sobie inni żyją, jak chcą.
Wszelkie zmiany, choćby nawet i na dobre, wymagają kłopotów, trosk, biegania. Nie siedź na miejscu — handluj, pisz, ruszaj się, — to nie żarty!
Obłomowcy przez całe dziesiątki lat sapali, drzemali, ziewali albo śmiali się dobrodusznie, zadowalniając się wiejską wesołością, lub zebrawszy się w kółko, opowiadali sobie, co kto widział we śnie.
Jeśli sen był straszny, wszyscy zamyślali się nad tem, lękając się naprawdę; jeśli proroczy — wszyscy szczerze cieszyli się albo smucili, stosownie do tego, czy sen był wesoły lub smutny. Jeśli sen wymagał jakiej ostrożności — natychmiast starano się zapobiec temu.
Jeśli nie to, to grają w duraka lub „kozyr“,