Strona:PL Gonczarow - Obłomow T1-2.djvu/192

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

każdy za posagiem patrzy, i posag musi być w gotówce...
— O czem to wy rozmawiacie? — spytał Ilja Iwanowicz, zbliżywszy się do rozmawiających.
— A mówimy, że...
Powtarzają mu całą rozmowę.
— Ot, życie ludzkie! — akcentem pocieszającym odezwał się Ilja Iwanowicz. — Jeden umiera, drugi się rodzi, trzeci żeni się, a my wszyscy starzejemy się nietylko z roku na rok, ale z dnia na dzień! Czem się to dzieje? Czyżby to nie było dobrze, gdyby każdy dzień był podobny do wczorajszego, a jutro jak wczoraj. Smutno się robi, kiedy o tem pomyślisz...
— Stary, się starzeje, a młody rośnie — odezwie się z kąta jakiś cienki głos.
— Trzeba Bogu dziękować za to, co jest i nie myśleć o niczem! — ostro zauważyła gospodyni.
— Prawda, prawda! — lękliwie ale szybko powiedział Ilja Iwanowicz, któremu zachciało się trochę pofilozofować — począł znowu mierzyć krokami pokój.
Znowu długie zapanowało milczenie, słychać było tylko szelest nici.
Czasem gospodyni przerwie milczenie.
— Tak, ciemno na dworze... — odezwie się. — Gdy, Bóg da, doczekamy świąt, przyjadą swoi w odwiedziny i będzie weselej. Nie spostrzeżesz, jak minie wieczór. Gdyby Melanja Petrowna przyjechała — toby dopiero było wesoło! Czego ona nie wymyśli! I z ołowiu wylewać, i wosk topić, i za wrota wybiegać chłopów o imiona pytać — wszystkie dziewki zbałamuci. Zabawy różne wymyśla... taką już jej natura!