Przejdź do zawartości

Strona:PL Goffred albo Jeruzalem wyzwolona Tom II.djvu/106

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
2.

Słodka niepamięć pogrążała w sobie
Ich wszystkie troski y dzienne kłopoty;
Ale w przedwieczney chwale w oney dobie,
Między lotnemi czuiąc kołowroty,
Siedział Stworzyciel y swe oczy obie
Życzliwe skłonił w rozbite namioty,
Chcąc do Goffreda wdzięczny sen wyprawić,
Który mu iego wyrok miał obiawić.

3.

Przy złotey bramie, którą słońce chodzi,
Są wrota wielkie, z kryształu zrobione;
Te zawżdy pierwey niźli dzień wychodzi
Po obu stronach stoią otworzone:
Przez te każdy sen niebieski przechodzi
Na myśli czyste y ochędożone.
Y teraz y ten przez też wrota ciągnął
Y nad Hetmanem skrzydła swe wyciągnął.

4.

Żadne widzenie podobno nie miało
Figur tak pięknych y tak znamienitych.
Tako to teraz, co mu odkrywało
Skrytość wyroków w planetach wyrytych,
Iak we źwierciedle — tak mu ukazało
Moc wielką w gwiazdach taiemnic zakrytych
Tak mu się zdało, że beł przeniesiony
W pałac niebieski, gwiazdami natkniony.