Strona:PL Garlikowska - Misteryum.djvu/231

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

czem wymawiali je z mimowolnym naciskiem i wielce przymuszonym głosem.
— A może wyjdziemy razem? — zaproponował.
— Nie, wyjdzie pan sam — odrzuciła twardo — nigdy już nie będziemy chodzili z sobą, panie.
— Jutro rano na dworcu jeszcze pożegnam... — wyrzekł.
— Tak, tak, dobrze, jutro rano na dworcu — odpowiadała, uśmiechając się.
Poczem, aby już raz położyć kres temu, odwróciła się do okna.
Po wyjściu Adama oparła głowę o szybę i wpatrzyła się w przeciwległe okno tamtego dawnego ich pokoju, było puste i wyzierało ku niej w tym zimowym, zamierającym dniu mrocznie i ponuro, jak matowa płyta grobowca.
Stała długo z czołem na szybie, robiło się coraz ciemniej, zupełna noc zapadła, na przeciwległe jednak szyby padały teraz słabe rudawe odbłyski gazowej latarni, zapalonej na hotelowem podwórzu, jarzyła się ona, jak kaganek w dzień zaduszny na zapomnianym cmentarzyku.
Lilith z jakiemś skupionem wytężęniem wpatrywała się w te szyby, na któ-