A on, pragnąc jej ust, a nie śmiejąc przypaść do nich, całował te wyciągnione ku sobie białe ręce.
Potem patrzył na nią z okna wagonu, patrzył jeszcze nawet wtedy, gdy już nie widać było ani jej uśmiechu, ani twarzy, ani białej czapeczki, ani nawet dworca.
Tuberoza została z nim, wchłaniał w siebie jej zmysłową woń, jakby cząstkę Lilith.
Zatrzymał się na środku pokoju i rozejrzał, zdawało mu się bowiem, że naprawdę jest w wagonie i że tylko co rozstał się z nią.
Ta dziwna, nieodgadniona, dręcząca Lilith! co w niej było, że wciąż powracało wspomnienie po wspomnieniu?!
Usiadł, oparł głowę na ręku, usiłując zastanowić się, co ma jutro do zrobienia, i znowu wydało mu się, że ma Lilith przy sobie, jak wtedy w powozie, gdy ją wpół trzymał z całej namiętnej mocy. Zupełnie, jakby słyszał jej dźwięczny śmiech i jakby patrzył w jej połyskliwe, wabne oczy... że tylko się nachylić, a usta będą!
Po tysiąc razy zapewniał siebie, że te wszystkie myśli nie mają sensu i mimo to
Strona:PL Garlikowska - Misteryum.djvu/120
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.