Strona:PL Garlikowska - Misteryum.djvu/043

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ków róży, potem ujął ją w palce i przyłożył do swych świeżych, ślicznych ust. Purpurowa barwa kwiecia na tle jego delikatnej, białej, zupełnie wiośnianej twarzy, odcinała się jaskrawo i pysznie.
Co to miało znaczyć i czemu to czyniła ta niewytłómaczona kobieta? — przemyśliwał.
Gdy zszedł na dół, spotkał się z nią w przejściu do jadalni, chwilę patrzył jej badawczo, natarczywie w oczy, ona z swym zwykłym uśmiechem patrzyła nań również bez najmniejszego zmieszania lub chęci okazania czegoś... A jednak rozumieli w tej chwili oboje, czemu ich oczy tak śledczo splotły się z sobą.




Odtąd co dnia znajdował Adam jakiś kwiat w swym pokoju, nigdy jednak nie wspominał o tem Lilith, starał się tylko wybadać coś z jej twarzy i zawsze bez skutku.
Oczy jej mieniące i połyskliwe, podobne barwą ametystom, wyrażały często coś, czego nie śmiał nawet przypuszczać, a usta, zwykle uśmiechnione, obiecywały