Przejdź do zawartości

Strona:PL Garlikowska - Misteryum.djvu/041

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

niespodziewaniej podniosła swą rękę do jego czerwieniących się, prześlicznie wykrojonych ust.
— Proszę podziękować — szepnęła kapryśnie.
— Za co? — spytał, marszcząc brwi.
— A za coś... — Palce jej mimowoli dotknęły się jego małych, w górę podkręconych wąsów.
— Nie — wyrzekł twardo, zcinając usta z jakimś uporem nagłym.
— Nie? — spytała, przechylając głowę kokieteryjnie i patrząc mu w oczy.
— Nie — powtórzył z zaciętością.
Był zły, że myślała, iż i on, jak inni mężczyźni, straci dla niej głowę, stanie się jej wielbicielem, z którym będzie postępowała, jak z myszą.
Zwarjowała! Że z nią chodził, że rozmawiał przeważnie z nią, wprawdzie było w niej coś, co go zaciekawiało, to nie dowód jednak, aby miał ją za to całować po rękach, skoro nie całował żadnych innych kobiet.
Nie chciał przyznać nawet przed samym sobą, że kobieta ta właśnie czyni na nim wrażenie zupełnie odmienne, jak wszystkie inne kobiety, przeciwnie, starał