Strona:PL Garlikowska - Misteryum.djvu/027

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

rosną, ale tam już po nie nie pójdę, woda się sączy.
Zręcznie i lekko, chwytając za gałęzie drzew, wspinała się ku górze, podał jej ręce i wciągnął na ścieżkę.
Śmiała się, mając go zapewne za niedołęgę.
I teraz on skakał z kamienia na kamień, aż dotarł do białej kępy kwiatów.
— Ach i po co — zawołała — wszak już mam.
— Ale te odemnie — zauważył wesoło, wspinając się zwinnie ku górze po obmurszałych oślizgłych kamieniach.
— Tylko uważnie — prosiła.
Usiadła wśród zieleni na dużym złomie, położył jej kwiaty na kolana.
Chwilę przesuwała je pomiędzy palcami, bawiąc się, jak perłami.
Adam patrzył na nią z tym szczególniejszym niepokojem, który coraz częściej doń przychodził w jej obecności.
Milczeli oboje, po chwili spytał przyciszonym głosem:
— O czem pani myśli?
Jakby nie słysząc pytania, przesuwała