Strona:PL Garlikowska - Misteryum.djvu/012

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Zawrócił, zatrzymał się we drzwiach.
— Nie prawdziwy? jakto, pani? — pytał.
Spojrzeli sobie po raz pierwszy w oczy.
Kobieta, patrząc nań z dziwnym zagadkowym uśmiechem na małych ustach, myślała:
— Jaki ładny.
— Najprawdziwszy lekarz, asystent miejskiego szpitala — objaśniał właściciel.
— Ach!... tak... wydał mi się pan tak bardzo młodym! — zauważyła z tym samym uśmiechem, nie spuszczając swych migotliwych źrenic z białej, delikatnie różowej twarzy Adama.
Zapragnęła go zatrzymać, nudziła się, nie miała koło siebie tych, którychby mogła lubić, lub kogoś, ktoby ją interesował i nagle ta smukła młodzieńcza postać zjawiła się przed nią na tle pospolitych, parafjańskich głów górskiego pensjonatu jak objawienie.
Zniewoliła go zatem bardziej może spojrzeniem, aniżeli słowem, bo mówiła doń coś bardzo zwyczajnego.
Usiadł nawprost i zaczęli rozmowę o... wychowaniu dzieci.
Patrzyła mu w twarz jakiemś dziw-