Strona:PL Gabryel d’Annunzio - Rozkosz.djvu/91

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

był mniejszy ścisk, włócząc biały brokatowy ogon, który się sunął, za nią po podłodze jak fala. Tak biała i skromna, idąc skłaniała głową w odpowiedzi na liczne pozdrowienia, objawiając pewne znużenie, uśmiechając się z lekkim widocznym przymusem, który ściągał kąty jej ust, podczas gdy oczy zdawały się rozszerzać pod bezkrwistem czołem. Nie samo tylko czoło, lecz wszystkie rysy jej twarzy z powodu szczególnej bladości nabierały subtelności rzekłbym prawie duchowej. Nie była to już ta sama kobieta, co siedziała u stołu Atelety, ni ta z przed stołu licytacyjnego, ni ta stojąca sztywnie przez chwilkę na chodniku via Sistina. Jej piękność miała teraz wyraz wyniośle idealny, który tembardziej jaśniał wśród dam, rozpalonych na twarzy od tańca, podnieconych, zbyt ruchliwych, nieco konwulsyjnych. Niektórzy mężczyźni, patrząc na nią, zamyślali się. Wzniecała nawet w umysłach najtępszych i najbłahszych zamęt, niepokój i nieokreślną tęsknotę. Kto miał serce wolne, wyobrażał sobie ze drżeniem jej miłość; kto miał kochankę, czuł tajemny żal, marząc w niezaspokojonem sercu o upojeniu nieznanem. Kto żywił w swem wnętrzu ranę, zadaną przez zazdrość o jakąś kobietę lub jej zdradę, czuł dobrze, że mógłby być uleczony.
Tak ona posuwała się, pośród hołdów, sidłana przez spojrzenia mężczyzn. Na końcu galeryi przyłączyła się do gromady pań, które rozmawiały żywo, poruszając wachlarzami, pod obrazem Perzeusza i skamieniałego Fineusza. Były tam Ferentino, Massa d’Albe, markiza Daddi-Tosinghi, Dolcebuono.
— Czemu tak późno — zapytała jej ostatnia.
— Długo się ociągałam, zanimem przybyła, gdyż nie czuję się dobrze.