Przejdź do zawartości

Strona:PL Gabryel d’Annunzio - Rozkosz.djvu/73

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Nagle, powstał w jego myślach znowu obraz majowego jarmarku, kiedy mężczyźni pili wino z zagłębia jej dłoni. Znowu ubodła go bolesna zazdrość.
— Teraz idźmy — rzekła, biorąc go pod ramię.
Po skończeniu sonaty, zawiązały się jeszcze żywsze rozmowy. Służący oznajmił trzy czy cztery nowe nazwiska, pośród nich nazwiska księżny Isse, która weszła drobnym, niepewnym krokiem, ubrana po europejsku, z uśmiechem na owalnem obliczu, biała i drobna niby japońska laleczka.
Po salonie rozszedł się ruch zaciekawienia.
— Bądź zdrowa Francesko, — rzekła Helena, żegnając się d’Ateletą.
Do widzenia jutro.
— Tak prędko?
— Czekają mnie u Van Huffel’ów. Obiecałam przyjść.
— Szkoda! Niebawem będzie śpiewała Mary Dyce.
— Bądź zdrowa. — Do widzenia jutro.
— Masz. I bądź zdrowa. Kochany kuzynie, odprowadź ją.
Markiza dała jej bukiet pełnych fiołków i potem odwróciła się, by uprzejmie powitać księżnę Isse. Mary Dyce, ubrana czerwono, wysoka i falista, niby płomień, zaczęła śpiewać.
— Jestem tak zmęczona! — szepnęła Helena, opierając się na Andrzeju. — Proszę kazać podać mi futro.
Wziął futro od służącego, który je onej podawał. Pomagając jej przy wdziewaniu, dotknął palcami pleców: i uczuł, że zadrżała. Cały przedpokój był wypełniony rozmaicie ubranymi służącymi, którzy kłaniali się. Sopran Mary Dyce donosił słowa romancy Roberta Schumann’a: „Ich kann’s nicht fassen, nicht glauben...“
Zstępowali w milczeniu. Służący poszedł poprzód,