Przejdź do zawartości

Strona:PL Gabryel d’Annunzio - Rozkosz.djvu/72

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

„Ona będzie moją“, myślał z rodzajem upojenia, gdyż patetyczna muzyka spotęgowała jego podniecenie. „Ona mnie będzie trzymała w swoich ramionach, na swojem sercu!“
Wyobraził sobie, że się schyla i kładzie usta na jej plecach. — Czy była zimna owa przeźroczysta skóra, która była podobna do cieniuchnej warstwy mleka prześwietlonej złotem światłem? — Przeszedł go lekki dreszcz i przymknął powieki, jak, żeby go przedłużyć. Doszła go woń jej, jakiś nieokreślny, rzeźwy lecz oszołomiający, niby zapach aromatów. Cała jego istota, tętniła i parła z niezmierną gwałtownością ku temu przedziwnemu stworzeniu. Byłby chciał objąć ją, wciągnąć w swe wnętrze, ssać ją, pić, posiadać w jakikolwiek nadludzki sposób.
Równocześnie Helena, jakby zmuszona gwałtownem pożądaniem młodzieńca, odwróciła się nieco i uśmiechnęła się doń uśmiechem tak lekkim, rzekłbym prawie tak niemateryalnym, że zdał się nie być wyrażony ruchem warg, lecz raczej promieniowaniem duszy przez wargi, podczas gdy oczy pozostawały wciąż smutne i jakby zapamiętane w oddalach wewnętrznego marzenia. Byty to zaprawdę oczy Nocy, tak osłonione cieniem, jakby je sobie wyobraził był Vinci, po obaczeniu w Medyolanie Lukrecyi Crivelli.
I w chwili, którą trwał uśmiech, Andrzej czuł się sam z nią, pośród tego tłumu. Ogromna duma przepełniała mu serce.
Kiedy Helena zamierzyła ubierać drugą rękawiczkę, poprosił jej pokornie:
— Nie, nie robić tego.
Helena zrozumiała i pozostawiła rękę obnażoną.
Miał nadzieję ucałowania jej ręki, zanim odejdzie.