Przejdź do zawartości

Strona:PL Gabryel d’Annunzio - Rozkosz.djvu/404

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

przeniknięte promieniami i drżące u ostrych wierzchołków. Posąg Psychy na szczycie środkowej alei przybrał barwę ciała. Oleandry wznosiły się w głębi niby purpurowe kopuły. Ponad piramidą Cestyusza podnosił się przyrastający księżyc na niebie zielonawem i głębokiem, jak wody cichej zatoki.
Zeszli środkową aleją aż do bramy. Ogrodnicy jeszcze wciąż podlewali rośle popod murem, ruszając na poprzek koneweczkami ruchem ustawnym i równomiernym, w milczeniu. Dwaj inni mężczyźni trzymając za końce całun z aksamitu i złota trzepali go mocno; a kurz połyskiwał, rozpraszając się. Od Awentynu dochodził głos dzwonów.
Marya przytuliła się do ramienia kochanka, nie władając dłużej lękiem, czując przy każdym kroku, że jej braknie ziemi pod nogami, myśląc, że po drodze traci wszystką swoją krew. I zaledwie znalazła się w karecie, wybuchła zrozpaczonymi łzami, łkając na barku kochanka:
— Umieram.
Lecz nie umarła. A byłoby jej lepiej umrzeć.
W dwa dni później Andrzej jadł śniadanie w towarzystwie Galeazza Secinaro przy jednym ze stołów Caffe di Roma. Poranek był ciepły. Kawiarnia była prawie pusta, pogrążona w cieniu znudzenia. Służba drzemała pośród brzęku much.
— Zatem — opowiadał książę brodacz — wiedząc, że ona lubi oddawać się wśród okoliczności osobliwych i fantastycznych odważyłem się...
Opowiadał brutalnie o ogromnie śmiałym sposobie, którym zdołał zdobyć Lady Heathfield; opowiadał bez skrupułów i bez zamilczeń, nie pomijając żadnego szczegółu, wychwalając dobroć zdobycia przed znawcą.