Strona:PL Gabryel d’Annunzio - Rozkosz.djvu/401

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

podobnie jak z twardej skały wynika jasna i dobroczynna woda. Ta stała regularność kształtów drzewich i te skromnie białe marmurowe groby użyczały duszy uczucia poważnego i słodkiego odpoczynku. Lecz pośród pni równolegle ustawionych jak głośne piszczałki organów i pośród kamieni falowały wdzięcznie oleandry, całe czerwone od świeżych kiści kwietnych. Różane krze zrzucały płatki przy każdym wiewie wiatru, rozsypując po ziołach swój wonny śnieg; eukaliptusy nachylały blade włosy, które czasami zdawały się srebrne; wierzby zlewały na krzyże i na wieńce swój łagodny płacz; kaktusy ukazywały tu i ówdzie wspaniałe białe grona, podobne do śpiących rojów motylich lub pęków rzadkich piór. A ciszę przerywało od czasu do czasu do czasu wołanie jakiegoś zagubionego ptaka.
Andrzej rzekł, pokazując na szczyt wzgórza:
— Grób poety jest tam na górze, obok owej ruiny, na lewo pod ostatnią wieżą.
Marya odłączyła się od niego, żeby wejść na górę wąskimi ścieżkami, pośród niskich płotków mirtu. Szła naprzód, a kochanek w jej ślady. Chód jej był nieco znużony; przystawała co chwila; co chwila odwracała się, by się uśmiechnąć do kochanka. Była ubrana czarno; na twarzy miała czarny welon, który sięgał jej aż do górnej wargi; i jej nikły uśmiech drżał pod czarnym brzegiem welonu, ocieniał się jakoby cieniem żałoby. Jej krągła broda była bielsza i czystsza od róż, które niosła w ręku.
Zdarzyło się, że kiedy się odwróciła, jedna róża rozsypała się. Andrzej schylił się, by zebrać płatki ze ścieżki, przed jej nogami. Spojrzała nań. On ukląkł na ziemi, mówiąc: