Przejdź do zawartości

Strona:PL Gabryel d’Annunzio - Rozkosz.djvu/394

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Andrzej, idąc po schodach, uczuł po wysiłku udawania straszny ciężar na sercu. Myślał, że nie zdoła go wywlec na szczyt schodów. Lecz teraz był pewien, że, w przyszłości, Secinaro wszystko mu zwierzy; i prawie wydało się mu to korzyścią! Wskutek rodzaju upojenia, pewnego szału, który w nim sprawiło nadmierne cierpienie, szedł ślepo naprzeciw męczarni nowych i coraz to okrutniejszych coraz szaleńszych, pogardzając i wikłając tysiącem sposobów stan swego umysłu, przechodząc z ohydy w ohydę, z obłędu w obłęd, z okrucieństwa w okrucieństwo, bez możności wstrzymania się, bez chwili przerwy w zawrotnym upadku. Trawiła go jakby nieugaszalna gorączka, która swojem gorącem rozwijała w ciemnych otchłaniach jego istoty wszystkie nasiona ludzkich przewrotności. Każda myśl, każde uczucie było splamione. Był cały jedną wielką raną.
A jednak właśnie zdrada przywiązywała go mocno do kobiety zdradzanej. Jego umysł, tak dziwnie przystosował się do tej potwornej komedyi, że prawie nie pojmował już więcej innego sposobu rozkoszy, innego rodzaju boleści. To wcielanie jednej kobiety w drugą, nie było już więcej czynem zrozpaczonej namiętności, lecz stało się przyzwyczajeniem i nałogiem i stąd potrzebą przemożną, koniecznością. I narzędzie tego nałogu stało się koniecznie potrzebnem, jak sam nałóg. Wskutek zjawiska deprawacyi zmysłowej doszedł prawie do tego, że zaczął wierzyć, iż rzeczywiste posiadanie Heleny nie byłoby mu dało tej przejmującej i rzadkiej rozkoszy, którą mu sprawiało posiadanie wyobrażone. Doszedł prawie do tego, że nie mógł, myśląc o rozkoszy, rozdzielić obu kobiet. I jak z jednej strony zdawała się mu zmalałą rozkosz rzeczywistego posiadania