wieczór oddania się? Nie byłyż to te same słowa? Patrzył na jej usta.
— Powtórz?
— Co?
— To coś powiedziała.
— Czemu?
— Jest to słowo tak słodkie, kiedy je ty wypowiadasz... Nie zdołasz pojąć... Powtórz.
Uśmiechnęła się, nieświadoma, trochę zmięszana osobliwym wzrokiem kochanka, prawie zalękniona.
— Dobrze... podoba mi się!
— A ja?
— Jak?
— A ja... tobie?...
Zakłopotana patrzyła na kochanka, co tulił się konwulsyjnie do jej nóg, w oczekiwaniu słowa, które chciał jej wydrzeć.
— A ja?
— Ach! ty... podobasz mi się.
— Tak, tak... Powtórz. Jeszcze!
Ona zgodziła się, nieświadoma. On doznawał nieokreślonej męczarni i rozkoszy.
— Czemu zamykasz oczy? — zapytała, bez podejrzenia, tylko chcąc, żeby jej wreszcie wyraził swoje uczucie.
— Bo umieram.
Złożył głowę na jej kolanach i trwał kilka minut w tym ruchu, milczący, mroczny. Ona pieściła łagodnie jego włosy, skronie, czoło, gdzie, pod pieszczotą, żyła bezwstydna myśl. W około nich pokój zanurzał się powoli, powoli w mroku; rozchodziła się zmięszana woń kwiatów i napoju; kształty zlewały się w harmonijną i bogatą, nierzeczywistą całość.
Strona:PL Gabryel d’Annunzio - Rozkosz.djvu/386
Wygląd
Ta strona została przepisana.