Przejdź do zawartości

Strona:PL Gabryel d’Annunzio - Rozkosz.djvu/376

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

kolano z winy jockey’a. Z tego powodu nie będzie mógł w niedzielę wziąć udziału w „Derby“. Sprawa ta martwi mnie i gniewa. Przebacz mi. Zatrzymałem się dłużej, nie spostrzegając się. Lecz do piątej braknie kilku minut.
— Dobrze. Bądź zdrów. Odchodzę.
Byli na Piazza della Trinita. Ona przystanęła, podając mu na pożegnanie rękę. Pośród brwi miała jeszcze zmarszczkę. Przy swej wielkiej słodyczy miewała czasami zniecierpliwienia prawie szorstkie i ruchy wyniosłe, które ją zupełnie przemieniały.
— Nie Maryo. Chodź. Bądź słodka. Idę na górę czekać cię. Ty idź aż do bramy Pincia i wróć. Chcesz?
Zegar Trinita de’Monti wybił piątą godzinę.
— Słyszysz? — dodał Andrzej.
Powiedziała, po lekkiem wahaniu:
— Przyjdę.
— Dzięki. Kocham cię.
— Kocham cię.
Rozstali się.
Donna Marya poszła swoją drogą; przeszła plac, weszła w aleję. Nad jej głową, wzdłuż muru omdlałe tchnienie scirocca rozbudzało od czasu do czasu szmer wśród zielonych drzew. W wilgotnem ciepłem powietrzu zjawiały się czasami fale woni i znikały. Chmury zdawały się niższe; niektóre gromady jaskółek ocierały się o słońce. A jednak w tej denerwującej duszności było coś miękkiego, co łagodziło roznamiętnione serce sijenienki.
Od kiedy ustąpiła pożądaniu Andrzeja, w sercu jej władało szczęście pobróżdżone głębokimi niepokojami; wszystka jej chrześcijańska krew zapalała się od namiętnych, nigdy nie doznawanych rozkoszy i ścinała