Przejdź do zawartości

Strona:PL Gabryel d’Annunzio - Rozkosz.djvu/313

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

cha, w boską idealność śmierci. Tibi, Hippolyta, semper!
— Zatem — opowiadał Juliusz Musellaro — ona przyszła dziś, około drugiej.
Opowiadał przyjęcie Julii Moceto, z pewnym entuzyazmem, z wielą szczegółami tyczącym się rzadkiej i tajemnej piękności bezpłodnej Pandory.
— Masz słuszność. To prawdziwy puhar z kości słoniowej, tarcza promienna, speculum voluptatis...
W Andrzeju odnowa, dały się uczuć pewne lekkie bolesne ukłucia, których doświadczył kilka dni temu, w noc księżycową po teatrze, kiedy jego przyjaciel sam wchodził ku pałacykowi Borghese. Teraz zmieniły się w niecałkiem określony gniew, na którego dnie poruszały się może bezładne wspomnienia, zazdrość, zawiść i owa ostateczna egoistyczna i tyrańska nietolerancya, która tkwiła w jego naturze i nieraz doprowadzała go do tego, że prawie pożądał zniszczenia kobiety wybranej i używanej, żeby inni nie używali. Nikt nie powinien był pić z kielicha, z którego on raz pił. Wspomnienie jego przejścia powinno było wystarczyć do wypełnienia całego życia. Kochanki winne były zostawać wiernemi na wieki jego niewierności. To było jego dumne marzenie. A następnie przykre mu było wyjawianie, rozpowszechnianie tajemnicy piękności. Z pewnością, gdyby był posiadał Dyskobala Mirona lub Doryfora Polykleta albo Wenus knidyjską, pierwszą jego troską byłoby zamknąć to arcydzieło w miejscu niedostępnem i używać go samemu, ażeby używanie drugich nie zmniejszyło jego własnego. Zatem czemuż on sam współubiegał się w wyjawianiu tej tajemnicy? Czemuż sam podniecił ciekawość przyjaciela? Czemuż sam życzył mu szczęścia? Sama ła-