Przejdź do zawartości

Strona:PL Gabryel d’Annunzio - Rozkosz.djvu/309

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Kto wie!
— Przyrzekła mi pani.
Wrócił Mount Edgcumbe. Przeszli do drugiego pokoju, obchodzili dalej. Wszędzie czekali tapicerzy, by rozkładać materye, zawieszać firanki, przestawiać meble. Andrzej musiał za każdym razem, kiedy go przyjaciółka pytała o radę, silić się na odpowiedź, na pokonanie złej woli, opanowanie niecierpliwości. W pewnej chwili, kiedy mąż mówił z jednym z tych ludzi, rzekł do niej, cichym głosem, okazując jawnie swe niezadowolenie:
— Czemu mi pani zadała tę torturę? Spodziewałem się znaleźć panią samą.
W jednych drzwiach zawadził kapelusik Heleny o źle zawieszone portyery i zgniótł się cały z jednego boku. Śmiejąc się zawołała Mumps’a, żeby jej rozwiązał węzeł welonu. I Andrzej zobaczył, jak te ohydne ręce rozwiązały węzeł nad pożądanym karkiem, jak dotykały małych, czarnych kędziorków, tych żywych kędziorków, które ongi pod pocałunkiem wydawały tajemniczą woń, nieporównalną z żadną ze znanych woni, lecz słodszą od wszystkich i bardziej upojną.
Bezzwłocznie pożegnał się, twierdząc, że go czekają ze śniadaniem.
— Zamieszkamy tu ostatecznie pierwszego lutego, we wtorek — rzekła doń Helena. — Sądzę, że wtenczas będzie pan naszym stałym gościem.
Andrzej skłonił się.
Byłby dał niewiadomo co, żeby nie dotykać ręki lorda Heathfield. Odszedł, pełen gniewu, zazdrości, obrzydzenia.
Tego samego wieczora o późnej godzinie, zaszedłszy przypadkiem do Klubu, którego od dawna nie odwiedzał, zobaczył przy jednym ze stolików do gry