Przejdź do zawartości

Strona:PL Gabryel d’Annunzio - Rozkosz.djvu/278

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Andrzej zapalał się wśród tych rozmów. W towarzystwie przyjaciół wszedł w dyskurs o pięknościach kobiet bardziej niepowściągliwy niźli samego Firenzuoli. Rozbudziła się w nim, po długiej nieobecności dawna zmysłowość; i mówił z prawdziwym i głębokim zapałem wielkiego znawcy aktu i lubując się w słowach najbarwniejszych, wysubtelniając, jak artysta i jak libertyn. I, w istocie, rozmowa tych czterech panów pośród tych rozkosznych bakchicznych dywanów, zebrana, mogłaby doskonale tworzyć Breviarium arcanum wytwornego zepsucia w tym końcu wieku XIX.
Dzień konał; lecz powietrze było jeszcze nasycone światłem, zatrzymując je, jak gąbka wodę. Widać było przez okno na widnokręgu pomarańczowy pas, nad którym cyprysy Monte Mario rysowały się czysto, jakby zęby wielkiej paszczy z hebanu. Słychać było od czasu do czasu krakanie wron, przelatujących gromadami, by gromadzić się na dachach willi Medici, a potem zlecieć na willę Borghese, na małą dolinę snu.
— Co robisz dziś wieczór? — zapytał Andrzeja Barbarisi.
— Doprawdy, nie wiem.
— Chodź z nami. O ósmej mamy obiad u Doney’ch w Teatro Nazionale. Inaugurujemy nowe Restaurant, a nawet cabinets particuliers nowego Restaurant, gdzie przynajmniej nie będziemy musieli zadowalać się po o trygach afrodyzyjską wystawą „Judyty“ i „Kąpiącej się“ jak w kawiarni di Roma. Akademicki pieprz na zmyślone ostrygi...
— Chodź z nami, chodź z nami — zachęcał Musellaro.
— Będziemy my trzej — dodał książę — z Julią Arici, ze Silvią i z Maryą Fortuna. A, wspaniały pomysł! Przyjdź z Klarą Green.