Przejdź do zawartości

Strona:PL Gabryel d’Annunzio - Rozkosz.djvu/246

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Także ten miesiąc skończył się, stracił się, zapadł w przepaść. Żegnaj.
Przygniata mnie niezmierny smutek. Jakże ogromną część mnie unosi ze sobą ten czas! Przeżyłam więcej w piętnastu dniach niż w piętnastu latach; i zdaje mi się, że żaden z moich długich tygodni boleści nie wyrówna w dotkliwości cierpienia temu krótkiemu tygodniowi namiętności. Serce mnie boli; tracę głowę; we mnie na dnie jest jakaś rzecz mroczna i płonąca, jakaś rzecz, która zjawiła się niespodziewanie, jak zaraźliwa choroba i która zaczyna psuć moją krew i duszę, wbrew wszelkiej woli, wbrew wszelkiemu przeciwdziałaniu: Pożądanie.
Czuję z tego powodu wstyd i trwogę, jak przed hańbą, jak przed świętokradztwem, jak przed zbezczeszczeniem; czuję z tego powodu zrozpaczony i szalony lęk, jak przed zdradliwym wrogiem, co zna wejścia do twierdzy, mnie samej nieznane.
I tak czuwam w nocy; i, pisząc tę stronicę w podnieceniu, w jakiem zakochani pisują miłosne listy, nie słyszę oddechu mojej córki, która śpi. Śpi spokojnie; nie wie, jak daleko jest dusza matki...

1 października. — Oczy moje widzą w nim to, czego przedtem nie widziały. Kiedy mówi, patrzę na jego usta; i ułożenie i barwa warg zajmują mnie więcej, niż dźwięk i znaczenie słów.

2 października. — Dziś jest sobota; dziś jest ósmy dzień od niezapomnianego dnia — 25 WRZEŚNIA 1886.


∗             ∗

Dziwnym trafem, chociaż teraz już nie unikam samotności z nim, chociaż owszem pragnę, żeby na-