Przejdź do zawartości

Strona:PL Gabryel d’Annunzio - Rozkosz.djvu/228

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Jakże gorąca i bezpośrednia była moja modlitwa! Kiedym czytała Filoteę św. Franciszka, zdawało mi się, że te słowa spadają na me serce jak łzy miodu, jak krople mleka. Kiedym oddawała się rozmyślaniu, zdało mi się, że idę przez tajemne drogi duszy jak przez ogród rozkoszy, gdzie słowiki śpiewają na kwitnących drzewach, a gołąbki gruchają na brzegu strumyków Bożej Łaski. Nabożeństwo wlewało we mnie pokój pełen świeżości i woni, otwierało mi w duszy święte wiosny Fiorettów, wieńczyło mnie mistycznemi różami i nadprzyrodzonemi liliami. I w mojej starej Sijenie, w starem mieście Dziewicy słyszałam ponad wszystkimi głosami wołania dzwonów.

18 września. Godzina bezkońcej tortury. Zdaje mi się, że jestem skazana na zbieranie po kawałeczku, sklejanie, łączenie, układanie w całość ułamków snu, którego jedna część ma się nieokreślenie sprawdzić zewnątrz mnie, a druga niewyraźnie się rusza na dnie mego serca. I męczę się, i męczę się, nie mogąc go odtworzyć ni złożyć zupełnie.

19 września. Nowa tortura. Ktoś mi śpiewał, bardzo dawno temu; i nie skończył swej pieśni. Ktoś mi śpiewa teraz, podejmując ową pieśń w miejscu przerwanem; lecz od dawna zapomniałam, jaki jest początek. I niespokojna dusza, starając się przypomnieć go, żeby powiązać z dalszym ciągiem, wikła się; i nie znajduje dawnych tonów, ni się raduje nowymi.

20 września. Dziś, po śniadaniu, zaprosił Andrzej Sperelli mnie i Franczeskę, żebyśmy poszły do jego mieszkania obejrzeć rysunki, które mu przyszły wczoraj z Rzymu.