Przejdź do zawartości

Strona:PL Gabryel d’Annunzio - Rozkosz.djvu/227

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Mój Boże, czemum taka uważna, tak czujna, tak ciekawa? Czemu te hałasy tej nocy tak mnie poruszają aż do wnętrza?
Delfina budzi się, woła mnie.

17 września. Dziś rano odjechał Manuel. Odprowadziliśmy go aż do stacyi Rovigliano. Około dziesiątego września powróci, by mnie zabrać; i pojedziemy do Sijeny, do mojej matki. Ja i Delfina zostaniemy w Sijenie prawdopodobnie aż do nowego roku: dwa lub trzy miesiące. Zobaczę znowu Lodżję Papieża i Fonte Gaia i mój piękny biały i czarny Dom, to ukochane mieszkanie Najświętszej Panny Wniebowziętej, gdzie jedna część mojej duszy jeszcze się modli, obok kaplicy Chigi, w miejscu, które zna dobrze moje kolana.
Mam zawsze w pamięci jasny obraz tego miejsca; i kiedy wrócę, uklęknę dokładnie wtem miejscu, gdzie zwyczajnie, całkiem dokładnie, pewniej, niż gdyby tam zostały dwa głębokie wdrążenia. I odnajdę tę część mojej duszy modlącą się jeszcze, pod lazurowym sklepem, zasianym gwiazdami, odbijającym się w marmurze, jak nocne niebo w spokojnej wodzie.
Nic z pewnością nie zmieniło się. W kosztownej kaplicy, pełnej drgającego mroku, ciemności ożywionej refleksami błyszczących kamieni, płonęły lampy; i zdawało się, że całe światło skupia się w małym kręgu oliwy, z której żył płomyk, jak w błyszczącym topazie. Zwolna, zwolna, pod moim natężonym wzrokiem postacie marmurowe nabierały bladości mniej zimnej, prawiebym rzekła: ciepła kości słoniowej; zwolna, zwolna wnikało w marmur blade życie niebiańskich istot i w marmurowych kształtach zaczęła się rozlewać niepewna przejrzystość anielskiego ciała.