Przejdź do zawartości

Strona:PL Gabryel d’Annunzio - Rozkosz.djvu/220

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

rozegzaltowanych duszach, przesąd, którym miłość napełnia nawet istoty wykształcone, nadał temu małoznacznemu zdarzeniu tajemniczą cechę allegoryi. Zdawało się im, że w tym prostym wypadku tai się symbol. Nie wiedzieli dobrze, jaki; lecz rozmyślali nad tem. Jeden wiersz nękał Andrzeja:

„Zaż mi przypadnie w udziale skinienie przyzwalające?“

Ogromne przygnębienie uciskało mu serce, im bardziej się zbliżał koniec ścieżki. Byłby dał połowę swej krwi za jedno słowo tej kobiety. Lecz ona sto razy miała zacząć mówić, a nie rzekła słowa.
— Patrz, mamusiu, tam w dole, Ferdynand, Muriella, Ryszard... rzekła Delfina, spostrzegłszy w głębi ścieżki dzieci Donny Franczeski i zaczęła biedź, wywijając wieńcem. — Muriella! Muriella! Muriella!