Przejdź do zawartości

Strona:PL Gabryel d’Annunzio - Rozkosz.djvu/205

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

To była prawda! To była prawda! On ją kochał; on jej rzucał pod stopy wszystką swoją duszę; miał jedno, pokorne i bezmierne pragnienie: — być ziemią pod jej stopami.
— Jak tu pięknie! — wykrzyknęła Donna Marya, wchodząc w państwo czteroczołego Hermy, do raju akantów. — Jaka dziwna woń!
W powietrzu rozlewała się istotnie woń piżma, jakby wskutek obecności jakiegoś owadu lub płazu wydzielającego woń piżma. Cień był pełen tajemniczości, a linie światła przedzierające się przez listowie, tknięte już ręką nieszczęsną jesieni, były jak promienie księżycowe, przedzierające się przez witraże jakiejś katedry. Szło od tego miejsca, zmieszane uczucie pogańskie i chrześcijańskie, jak od mitologicznego obrazu jakiegoś pobożnego kwatroczentysty.
— Proszę patrzeć, proszę patrzeć na Delfinę — dodała ze wzruszeniem w głosie, które budzi się na widok jakiejś przepięknej rzeczy.
Delfina uplotła kunsztownie girlandę z kwitnących gałązek pomarańczowych i dla niespodzianej dziecięcej fantazyi, chciała nią teraz ustroić kamienne bóstwo. Lecz, nie mogąc dosięgnąć do szczytu, usiłowała dokonać przedsięwzięcia, stając na palcach, podnosząc ramię i wyciągając się o ile możności jak najwięcej; i jej drobny, piękny i żywy kształt tworzył przeciwieństwo ze sztywnym czworobocznym i poważnym uroczystym kształtem bożka, jak liljowa łodyga u stóp dębu. Wszelki wysiłek był daremny.
Zaczem matka, uśmiechając się, przyszła jej z pomocą. Wzięła z jej rąk girlandę i położyła ją na czterech zamyślonych czołach. Mimowoli padło jej s
pojrzenie na napisy.