Przejdź do zawartości

Strona:PL Gabryel d’Annunzio - Rozkosz.djvu/156

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

indyjskie, studyowane i kochane ongiś, zdawało się, podniósł go. I nawrotnie zajaśniała mu przedziwnie ormuła sanskrycka, zwana Mahavakya, t. j. Wielkie Słowo: „TAT TWAM ASI“; co znaczy: „Tą rzeczą żyjącą jesteś ty.“
Były to ostatnie dni sierpnia. Letni spoczynek ogarnął morze. Wody były tak przejrzyste, że odbijały z doskonałą ścisłością każdy obraz. Krańcowa linia wód traciła się w niebie tak, że oba żywioły zdawały się jednym jedynym nieuchwytnym, nadprzyrodzonym żywiołem. Przestronny amfiteatr wzgórzy porośnięty oliwkami, drzewami pomarańczowymi, piniami, wszelkimi najszlachetniejszymi kształtami włoskiej roślinności, nie był już więcej mnogością rzeczy, tylko rzeczą jedną jedyną, pod wspólnem słońcem.
Młodzieniec, rozpostarty w cieniu, lub oparty o pień drzewny, albo siedząc na głazie, sądził, że czuje, jak w nim samym bieży strumień czasu; z pewnego rodzaju kataleptycznym spokojem mniemał, że czuje w swojej piersi życie całego świata; z pewnego rodzaju religijnem upojeniem wierzył, iż posiada nieskończoność. To, co odczuwał było niewypowiedziane, niewyrażalne nawet słowami mistyka: „Jestem dopuszczon przez przyrodę do najtajniejszej z jej siedzib, do źródła wszystkiego życia. Tamże przydybuję przyczynę ruchu i słyszę pierwszy śpiew stworzeń w całej jego świeżości.“ Widok zmieniał się mu powoli w widzenie głębokie i ustawne; gałęzie drzew nad jego głową zdały się mu podtrzymywać niebo, rozszerzać błękit, jaśnieć niby wieńce nieśmiertelnych poetów; i wpatrywał się i wsłuchiwał, oddychając morzem i ziemią, spokojny jak bóg.
Gdzież były teraz wszystkie jego próżności i okru-