Strona:PL Gabriela Zapolska - Utwory dramatyczne T. VI.djvu/65

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

słowach, — rozwieją się, ulecą... Wczoraj miałeś sprawę, rzuciłeś całą masę słów i z niemi energję. Dziś patrzysz na życie z pogardą.
KORSKI. Mylisz się — nie z pogardą, ale z łakomstwem. Pragnąłbym się dziś nasycić, tak właśnie, jak wy to potraficie... Pragnąłbym...
RYSKIEWICZ. Brawo!
KORSKI (z ironją chodzi po pokoju i pali papierosy). No tak. Widzisz — jest we mnie pokrewna z tobą natura — co?
RYSKIEWICZ. Nie — bo ja idę wciąż tą drogą, a ty czynisz tylko wycieczki...
KORSKI. E! dajmy temu spokój... (po chwili) Byłeś wczoraj w cyrku? —
RYSKIEWICZ. Byłem — wybornie się ubawiłem.
KORSKI (machinalnie). Ładne kobiety?
RYSKIEWICZ. Niewiem. Ja na to nie patrzę. Chodzę dla klownów. Bestje śmieszne. Jeden był podobny do Szydełkiewicza. (ściemniło się) Zapal światło. Niecierpię szarej godziny. Pamiętam raz jeden. Zęby mnie bolały. —

(Korski zapala lampę na biurku i bawi się irysem.

RYSKIEWICZ. Tak... tak... nie patrzę na kobiety. Na teraz żona mi wystarcza. Kiedyś, może... ale teraz... Co? wyjątkowy ze mnie człowiek? — Połóż ten kwiat! Nie mogę