Ta strona została przepisana.
MAŁKA
(rzuca się ku niemu).
Broń mnie, panie Jakóbie!
JAKÓB.
Nikczemnicy! puśćcie to biedne dziecko
(chwyta Małkę w objęcia).
MAURYCY.
A! otóż się znalazł i czuły opiekun! Tylko jakim pozorem wdzierasz się pan do mego domu? Czy pan wiesz, że ja mogę pana pociągnąć do odpowiedzialności sądowej?
JAKÓB.
Gdybyś pan był w tej chwili trzeźwym, wypoliczkowałbym cię za twój postępek. Nietylko, że nie umiesz uszanować pamięci zmarłej, której wszystko zawdzięczasz, ale jeszcze rozpustą swoją obrzucasz błotem czystą duszę tego dziecka, które przyszło tu pomodlić się pod dachem, pod którem umarła wasza wspólna dobrodziejka.
MAURYCY.
Naturalnie, po to tylko przyszła.
JAKÓB.
Milcz nikczemny.
MAURYCY.
Bez wszelkich frazesów. Nic się tej pannie nie stało. Chcieliśmy, aby ubawiła się z nami, oto wszystko!