Strona:PL Gabriela Zapolska - Utwory dramatyczne T. II.djvu/94

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
MARTA
(śmiejąc się, do mad. Latour).

Słyszysz, Mizel... jak róża... Ale teraz idź ztąd, Szmulu. Mama może nadejść; a ty wiesz, że nie jesteś u niej w łaskach.

SZMUL.

Ja sobie, z przeproszeniem panienki, wyjdę tak, jakem przyszedł. (Do jaśnie pana). Nu, a co będzie względem Bena? On tam już siedzieć może, prawda?

JAŚNIE PAN
(porywczo).

Niech mi się wynosi, ani słyszeć o nim nie chcę! Ja komu innemu karczmę dam...

SZMUL.

On już tam mieszka — nu, to jak będzie?

JAŚNIE PAN
(j. w.).

Niech się wyniesie! bo ja tam z nim każę koniec zrobić... Słyszysz, ty herszcie?!

SZMUL
(uciekając za okno).

Niech jaśnie pan zdrów krzyczy!... Krzyk, to samo zdrowie!...

(Chowa się).
MARTA
(śmiejąc się smutnie).

Biedny papo! oplątany w sieci!

JAŚNIE PAN.

A to skaranie Boże!