Ta strona została skorygowana.
ANNA.
(patrząc na niego uważnie).
Widzę to, panie redaktorze i szczerze się tem smucę.
(Idzie do stołu i zaczyna sortować dzienniki — zdejmuje stare z porozwieszanych na ścianach sztyftów i nakłada świeże. Robi to sprawnie, zręcznie i energicznie. Po chwili milczenia, weselszym tonem).
ANNA.
Czy pan wie, co dziś czytałam prawie przez noc całą? Oto, po raz wtóry, pana „Dobro ogólne“. Jakie to piękne dzieło! Z gorączką w sercu zamknęłam książkę nad ranem. Ile pan tam siły włożyłeś!... Musiałeś to pisać jednym tchem — prawda?
SIEKLUCKI
(posępnie).
Nie pamiętam już!
ANNA.
Ale ja pamiętam! I wie pan, doskonale widzę chwilę, kiedy pisałeś pan końcowy rozdział. To było tu — przy tem biurku. Weszłam temi drzwiami cichuteńko. Nad panem pochylony stał nieboszczyk pan Wrangowski. Przez to okno wpadały całe promienie słońca i poprostu zalewały całą redakcję. Pan pisał zakończenie, w którem prawda tak pięknie, tak potężnie tryumfuje. Pan promie-