Strona:PL Gabriela Zapolska - Sezonowa miłość.djvu/435

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

z Porzyckim. Przytem straciła z nim kontakt oczyma. Nigdy już nie zbierali tak swej duszy ze swych źrenic i nie pili jej u źródła wejrzenia. Pozostały tylko pocałunki, zamieniane ukradkiem.
Teraz zwłaszcza Porzycki stał się ogromnie ostrożny.
Co chwila Tuśka, gdy spragniona do ust mu się garnie — słyszy:
— Pst!... może kto zobaczyć.
Niecierpliwi ją to — odrzuca więc:
— No to cóż? — Teraz?
— Wszystko jedno. Po co mają nas brać na języki?
A dzieje się to nie dlatego, aby wydawała się mu mniej ponętną i pożądania godną. Owszem, teraz, gdy patrzy na nią z innego punku widzenia, gdy jest tą »złą, przewrotną, kłamliwą«, gdy jest tym wampirem, nalatującym na mężczyzn z pokusą swej piękności rozkwitłej blondynki, ma w sobie urok istot przewrotnych, urok, ciągnący jak magnes każdego mężczyznę.
Lecz Porzycki ma olbrzymi zapas tak zwanej silnej woli. Jest w stanie opamiętać się i cofnąć w danej chwili. Potrafi ugryźć się do krwi i w rękę, gdy traci przy Tuśce przytomność.
Zna bowiem siebie, że w brew twierdzeniu, często, może częściej, niż przypuszczają, oddanie się kobiety przywiązuje mężczyznę silniej, niż krążenie po ścieżkach flirtu. Dotycze to pewnej kategoryi kobiet, które mają ten urok wielkich rozkochanych (grandes amoureuses) i które w chwilach najbardziej ryzykownych z prób takich wychodzą zwycięzko.
A Tuśka jest właśnie taką kobietą.
— Byłbym zgubiony — myśli Porzycki — i ona, i Żebrowski i wszyscy... a głównie, nie stałaby się ta rzecz uczciwa!

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Jednego poranku rzuca nagle Porzycki pytanie:
— Pisała pani do męża?
Tuśka podnosi na niego zdziwione oczy.