Przejdź do zawartości

Strona:PL Gabriela Zapolska - Sezonowa miłość.djvu/436

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Ja?
— No — tak.
— Po co? Zawiadomię go później, gdy już stąd wyjedziemy...
Porzycki zasłania się dymem z cygara.
— To zła taktyka... — mówi — pan Żebrowski będzie niespokojny, gotów przyjechać.
Na twarzy Tuśki odbił się przestrach.
— Tak pan myśli?
— Ależ tak. Jestem pewny.
— To... ja napiszę.
— Chodzi o to, ażeby pani napisała zupełnie tak samo, jak dawniej, tak, jakby się nic nie miało zmienić, jakby pani miała na ulicę Warecką powrócić... rozumie pani?...
— Rozumiem!... dla uspokojenia i uśpienia podejrzeń.
— Właśnie.
— Zaraz napiszę!
— A ja list odniosę na pocztę.
Czekał na ów list, przypilnował, skontrolował, żądał, aby Pita dopisała się, włożył w kopertę, wskoczył na rower i sam odwiózł na pocztę.
— Dzieje się rzecz uczciwa! — myślał tryumfująco.
Tymczasem w sadybie Obidowskiej na werandzie siedziała Sznapsia, przybyła w odwiedziny, i patrzała swemi wielkiemi, rozumnemi oczyma na Tuśkę.
— Pani ma w sobie jakieś postanowienie! — wyrzekła nagle ze smutnym uśmiechem.
Tuśka nie odparła nic.
Ta tajemnica dławiła ją i dręczyła. Z Porzyckim nie mówiła wcale o przyszłości. Unikał widocznie tej rozmowy, odpowiadał jej wymijająco. A w każdej, choćby najrozumniejszej kobiecie tkwi niepoprawna gadulska.
Ach! jakże chętnie byłaby Tuśka wypowiedziała wszystko przed Sznapsią.
Lecz to była dawna kochanka Porzyckiego, ta, na której miejsce wstępować ma Tuśka i to wstrzymuje ją przed wybuchem zwierzeń. Jest to bardzo subtelny i deli-