Strona:PL Gabriela Zapolska - Sezonowa miłość.djvu/438

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Sznapsia już wie wszystko.
Ogarnęła wzrokiem Tuśkę, jej twarz zmalałą i mizerną, następnie siedzącą w milczeniu na belkach Pitę, skurczoną, zrezygnowaną, jakby w oczekiwaniu jakiejś katastrofy...
— To tak!... — pomyślała aktorka — więc doszło aż do tego.
Zdławiło ją w gardle, ogarnął żal straszny po czemś, jakby to ona miała zapaść w tę ciemnię, w którą dążyła Tuśka.
— Bierze dziecko... sama jej to doradzałam — myślała dalej — czy dobrze robi?... Tak, dla siebie, ale dla niej! dla niej!...
Zwróciła znów swój wzrok na Pitę.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Zachodzące słońce pod stopki dziecka się ściele. Biały posążek w rozwianych fałdach spódniczki. Posążek cichy i smutny. Sfinks zamknięty w sobie. Jest w niej zagadka życia i tych chwil majestatycznych a świętych, tej niepewności tragicznej przyszłego losu, która roztacza się skrzydłami dokoła drobnych istnień. Ręce, nieruchomo złożone na drobnych kolankach, zdają się mieć już w sobie uchwycone nici wielu przeznaczeń, które motać będą. Błękitne, ogromne źrenice patrzą przed siebie, jakby widziały całe światy tam, gdzie wzrok zmęczony dostrzega pustkę lub mgłę. Lecz nie radośnie witają młode źrenice Pity owe objawienia życia, owe przeczucia, które wibrują przed nią, grając na jej duszy hymn przyszłości z siłą niepokalanych, pierwszych wrażeń. Smutne są i jakby łzami zaszłe. Mają już wdzięk ugorów, na które kładzie się powoli konające pod mroźnym wichrem zbyt wcześnie rozwinięte ziele. Nie uciekają przed melancholią tego, co widzą one — co widzą w żałobny łuk rozkwitających za bramą cmentarną opuszczonych jarzębin, bo czują, że wszędzie dosięgnie je to, czeka na nie, nieuchronne i nieubłagane.
Czekają.