Przejdź do zawartości

Strona:PL Gabriela Zapolska - Sezonowa miłość.djvu/393

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— A... co mam z sobą zabrać? — zapytał.
— Nic.
— Serdak przecież wezmę.
— No — tak.
— I — ciupagę.
— Tak.
— Wezmę płaską buteleczkę koniaku i szynki. Już sobie wszystko na wypadek przygotowałem i schowałem w sieni. Bo przed moją żoną — sza!... Zacznie mi odradzać, wyśmiewać. Zamknę drzwi od swego pokoju pod pretekstem, iż nie chcę jej rano budzić, a skoro świt, przez werandę wymknę się do pana. Dobrze?
— Doskonale.
— Zostawię jej kartkę i oddam przez gaździnę, że plan wycieczki powstał rano i że nie chciałem jej budzić... Dobrze obmyśliłem?
— Wybornie. Z pana Machiawel!
Śmiać się zaczęli obaj. Tuśka się obejrzała. Umilkli, jakby złapani na gorącym uczynku.
— Więc jutro?
— Jutro.
Szeptali, jak związani tajemnicą.
Doszli do chałupy.
Gdy się rozstawali, mrugali do siebie tajemniczo i porozumiewająco, a ręce ich ścisnęły się serdecznie i gorąco.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Ręce męża i kochanka.
Tak bywa.
A co najdziwniejsze, że był to prąd szczery, choć bezwiedny.



XXXIV.

— Idźmy jeszcze dalej. Ja czytałem, że jest jeszcze jakiś Zmarzły Stawek.