Strona:PL Gabriela Zapolska - Sezonowa miłość.djvu/320

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Więc tylko ze mną!
Patrzy w oczy z właściwem sobie przymileniem — wie, że wtedy nic mu się nie oprze.
— Tylko z panem!
Sznapsia głową kiwa.
— Pani źle robi!... z nim trzeba inaczej!...
— Proszę cię, bądź cicho.
Jakiś studencik nieśmiało podchodzi do Pity.
— Czy mogę prosić?
Ale Pita najeża się, jak mała boule de neige w czasie wichru.
— Idź, Pito...
— Nie, mamusiu!
Pita nie lubi tańczyć. Jest na to za leniwa, przytem za czysta, za elegancka, aby znosić kontakt z jakimś nieznajomym, może zakurzonym rękawem.
Studencik odchodzi zasmucony.
Znów jakaś głowa, ostrzyżona do skóry, skłania się przed Tuśką. Aranżer zabawy prezentuje:
— Pan...
Dalsze słowa toną w gorsie koszuli i dźwiękach orkiestry.
— Nie tańczę polki.
Porzycki jest uszczęśliwiony.
Dostrzega bowiem pewną rewolucyę pomiędzy mężczyznami. Jakto ta warszawianka, taka szykowna, taka śliczna nie tańczy? Jakże się do niej zbliżyć? Obsiedli ją aktorzy.
— To moje... to moje!... — zdają się mówić oczy aktora.
Po sali obstawionej jakby szafami rusztowaniem rzeźbionem lóż, kręcą się liczne pary. Skaczą, skaczą przy sobie w takt rozrzępolonej muzyki i robią wrażenie stada kuropatw, wykonywujących przed sobą zaloty. Z niektórych twarzy kobiecych sączy się pot, zmieszany z pudrem, ale one skaczą i skaczą zawzięcie, potrącane w objęciach mężczyzn.