Strona:PL Gabriela Zapolska - Sezonowa miłość.djvu/30

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

na nich kołdry miejskie Tuśki i Pity, ich poduszki haftowane, obsypane zlekka złotem perskiego proszku.
W oknach pokrochmalone firanki rozwłóczą dzień dziwny, specyalny, mokry dzień górski, który się rozłazi, jak wilgotny krab, wyciągający daleko swe macki, z których cieknie szara, ciągnąca się ciecz deszczowa.
W piecu zielonym o kaflach lśniących, piecu dostatnim, brzuchatym, stanowiącym dumę słuszną i przedmiot wyzysku ze strony wynajmujących gazdów, tli się kilka mokrych szczapek.
Syczą, piszczą, plują, gniewają się na te płomyczki nieśmiałe, które do nich doskakują, chwytają, chcą objąć, zniszczyć i nie potrafią.
Przed piecem, owinięta pledem, siedzi Tuśka. Koło okna, owinięta pledem, siedzi Pita.
Obie jednako wyciągnęły nogi, obie jednako ukryły podbródki w fałdy pledów.
Tuśka patrzy z pogardą na ten nędzny ogień, nie mogący zwalczyć paru gałązek sośniny.
Pita patrzy z podziwem na smugi deszczowe, zwalczające wszystko.
Zaciekłość, wściekła nienawiść, pęd jakiś dziki, nieukrócony, chęć zagłady, zniszczenia tego mrowiska, tych ciał ludzkich, pozbawionych już sierści i tulących się w sierść innych zwierząt, to pragnienie przemoczenia zgniłego nawskróś istoty ludzi, drzew, ziemi, rzeczy, rozmoczenia duszy zbiorowej tych objawów życia, rozszalało się w tej ulewie, wyjącej chromatyczną gamą w obramowaniu gór, przechodzących w stan legendy.
Gór tych niema, znikły, jakby okryte rozsnutemi włosami jakichś wampirzyc, które suszą w ten sposób swe włosy, suszą, wyżymają bezlitośnie chychocąc wichrem, łomocąc piętami po twardych dachach zakopiańskich chałup.
Tuśka nigdy jeszcze nie była tak długo odosobniona i pozostawiona sobie i własnym resursom, jakie każdy ma w duszy.
Już po raz tysiączny może przetrawiała swe istnienie, układ, jaki zrobiło z nią życie, charakter tych, którzy