Strona:PL Gabriela Zapolska - Sezonowa miłość.djvu/26

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Do dzwonka się rzuca — i przyciska guzik.
— Tak, tak — to bezwstyd takie przebaczenie, ta kobieta ma, na co zasłużyła. Dobrze zrobił, że ją opuścił.
Wchodzi pokojowa, ta sama, która straciła szacunek dla Tuśki za to, że Tuśka przynosi w papierze szynkę do hotelu.
Tuśka pragnie zrehabilitować się w oczach tej dziewczyny.
— Proszę iść do tamtego numeru i powiedzieć tym państwu, żeby się inaczej zachowywali. Nie jestem przyzwyczajona znosić coś podobnego!
Dziewczyna patrzy szeroko rozwartemi oczyma na wzburzoną twarz Tuśki.
— Proszę pani...
— Proszę iść...
— Dobrze, proszę jaśnie pani!
Rozkazujący gest, wspaniała mina, naprawiły to, co zepsuło pół funta szynki. Dziewczyna wysunęła się cicho, i za chwilę słychać było, jak szeptem coś przekładała w sąsiednim pokoju, tłómaczyła »tym państwu«...
Rozległ się szczery, serdeczny wybuch śmiechu i równocześnie pokorne prawie tłómaczenie się kobiety:
— Ale cóż znowu? Ta pani zwaryowała?... My przecież nie robimy nic złego!...
Tuśka drżała teraz, jak w febrze, i chodziła gorączkowo po pokoju, potrącając meble.
Nienawidziła i siebie i ich, tych dwoje, którym czuła, że wyrządza krzywdę, obelgę, że policzkuje tamtą kobietę niesłusznie, bo przecież była w prawie przebaczyć, gdy chciała.
Mężczyzna zadecydował nagle.
— Chodźmy stąd. I tak chciałem coś zjeść. Przejdziemy się.
— Dobrze, chodźmy. To jakaś zła kobieta ta pani!
Wychodzą.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .