Strona:PL Gabriela Zapolska - Sezonowa miłość.djvu/247

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Tylko — Tuśka akcentowała ciągle swój przyszły wyjazd. Nie oznaczała jednak daty.
Gdy naglona przez Porzycką, aby razem wyjechały, czuła, iż musi zdecydować się na coś stanowczego, odpowiedziała:
— Czekam na list od męża!
Porzycka czasem porywała się, jakby chciała wywołać u Tuśki poryw szczerości. Z taką chęcią, choć przykro jej to było, rozwinęłaby całą sprawę — uprosiła, uspokoiła siebie i swoją myśl, która przejmowała ją trwogą, dawniej jej nieznaną.
Lecz Tuśka spowiła się w pancerz skrytości i wyciągnęła ze wszystkich szufladek swej duszy nabytą latami sztukę pokrywania istotnego stanu rzeczy szablonowym uśmiechem.
Bezwiednie nabierała zręczności indyanina, który prowadzi wojnę za pomocą genialnych podstępów, zaszyty w trawę, napozór zimny i wystygły.
Wszystkie kobiety, nieprawnie zakochane, nagle objawiają takie zdolności strategiczne. Tworzą dokoła siebie wał nieprzebyty. Ten, kto się chce dobrać do wnętrza ich duszy, potyka się o tak umiejętnie spiętrzone przeszkody, iż cofa się zniechęcony.
Kobiety nieprawnie zakochane bronią w ten sposób swej miłości, jak skradzionego skarbu.
Tuśka była jedną z nich.
I stała już na straży z ustami, uzbrojonemi w uprzejmy, grzeczny uśmiech. Przybierała pozór tak correct, iż nie można było zbliżyć się do niej ze słowami:
— Pani zakochana... a ja właśnie chcę ostrzedz panią...
Porzycka znajdowała się bezradna wobec takiej sytuacyi. Pocieszała się wyjazdem blizkim. Kilkakrotnie zagnała zlekka rozmowę o zmienności uczuć syna, lecz spotykała się znów z lodowatem milczeniem ze strony Tuśki.
Natomiast — to, co byłoby uszło dawniej jej uwadze: spojrzenia szybkie, zamieniane przy stole, uściski rąk