Strona:PL Gabriela Zapolska - Sezonowa miłość.djvu/236

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ci Bóg dał na to życie, ażebyś je marnowała na czynienie przykrości swoim najbliższym i sobie samej?... No — no — odpowiedz!
Pita ciągle milczy, ale zmarszczyła cieniuchne brewki i wyłamuje palce z całą gorliwością, godną lepszej sprawy.
Tymczasem Porzycka powoli przysuwa dziewczynkę ku sobie. Oplotła ją ramieniem i delikatnie gładzi jej włoski.
— Bóg daje córeczki matkom — ciągnie dalej — dla ich radości i pociechy, tak, jak tobie znów Bóg daje kwiatki, motyle, ptaszki. I pomyśl tylko, jak byłoby ci przykro, gdyby te kwiatki kłóły cię i piekły, motyle gryzły, a ptaszki dziobały. Wyrzekłabyć się przestawania z niemi. A mama twoja musi z tobą przestawać, musi znosić twoje gniewy i dąsy, choć ją serce boli... Bo to twoja mama, ta, która cię kocha...
Przytuliła główkę Pity do siebie, mówi tak miło, jakby to kołysanka jakaś szemrała w powietrzu. Pita milczy, ale się nie wyrywa, przeciwnie, doznaje jakiegoś uczucia błogiego spokoju. Zdaje się jej, że jest jeszcze bardzo malutką, i to wrażenie zaczyna ją rozrzewniać nie na żarty.
— Taka dobra dziewczynka, jak Pita — mówi Porzycka — powinna swoją mamusię ukochać, upieścić, ucałować, powiedzieć jej wszystko, co ma na sercu, co myślała cały dzień, co jej się przez główkę przewinęło... Dlaczego Pita tak nie robi?
Odsunęła trochę dziecko i w oczy patrzy.
— Bo... mamusia nie chce! — szepce cichutko Pita.
Tuśce robi się bardzo smutno i bardzo przykro. Czyżby Pita czuła inaczej, czy tylko kłamstwem wykrętnem usprawiedliwia się przed Porzycką.
Cała ta scena jest jej niewymownie przykra. Szybko kończy się ubierać i wychodzi na werandę.
Pita siedzi na kolanach Porzyckiej i słucha, matka aktora mówi do niej łagodnie i cicho.
— My tu zawieramy bliższą znajomość — mówi z uśmiechem Porzycka do zbliżającej się Tuśki.