Strona:PL Gabriela Zapolska - Sezonowa miłość.djvu/132

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

I widząc pewne zakłopotanie na twarzy młodej kobiety, dodaje śpiesznie:
— Gdyby to był list, to co innego... ale pocztówka toć otwarta dla wszystkich.
Wyciąga ręce i motyl barwi się w jej tłustych spoconych łapach.
— A co?... do niego, — Jaśnie wielmożny Porzycki, artysta dramatyczny. Jaśnie, słyszy pani — Jaśnie!!! Aktor i Jaśnie... A czemże będzie hrabia, albo radca? Jaśnie!... A teraz cóż opiewa — o... o... jak męża kocham... cha! cha! niech no pani czyta.
Podaje kartkę Tuśce.
— Drogie moje kochanie! Jakże tam — czy ci dobrze, czy już się odtęskniłeś? Choć proszę cię — nie zanadto, bo mnie będzie serce bolało. Mnie tu bez ciebie pusto, strasznie i wczoraj przez łzy widziałam twoje niezajęte miejsce przy naszym stoliku. — Dziękuję za twe drogie listy, umiem je na pamięć i zawsze przy sobie noszę. — Uważaj, gdy idziesz w góry, aby nie spaść i nie wyrządzić sobie jakiej krzywdy, bo ty jesteś treścią i celem mego życia...
Tuśka nie chciała czytać dalej.
— To są sekrety tego pana — wyrzekła wyniośle, odkładając kartkę.
— No... dobry numer taki aktor! — śmiała się Warchlakowska. — Ta przez łzy patrzy na jego niezajęte miejsce, a on z aktorkami po górach lata... Ja na miejscu pani wolałabym zażądać jego pokoju od gaździny i wygnałabym go, aby nie plugawił dachu. Bo pani nie wie... on tu jeszcze jaką damę sprowadzi i dopiero będzie szkandał!...
— Nie wiem jeszcze, co zrobię — odparła wymijająco Tuśka.
Głowa ją zaczęła boleć. Pomyślała, iż tak, jak tam na Wareckiej dławiły ją mury kamienic, wznoszące się dokoła, jak mury więzienne, tak i tu zaczyna dławić ją jakaś ścieśniona atmosfera, która powoli wałem od słońca i przestrzeni ją otacza.