Więc — słodko-kwaśnym głosem mówi to wszystko a słowa jej jak uderzenia bicza smagają zbolałą głowę nauczyciela.
Tak! tak!... pani ma zapewne racyę — każdy inny na jego miejscu poradziłby sobie z pewnością, tylko on! on! nie wie, nie umie poskromić swych uczniów, nakazać ciszę i potrzebny spokój.
— Uważasz pan... — ciągnie dalej pani Szymczyńska a głos jej płynie łagodnie, jak szmer strumyka — Julusiek i Maryan są dzieci wyjątkowe, należy więc z niemi postępować w wyjątkowy sposób. Tymczasem pan!
Wyjątkowe dzieci z niezrównaną ironią spoglądają na pana Wentzla, który zmieszany, drżący, spłoniony — szorując nogami po podłodze, ustępuje przy stole miejsca guwernantce, która, wytarty płaszczyk ostrożnie na łóżku Julusia złożywszy, przystępuje do krzesła z bardzo wojowniczą miną.
Matka tymczasem zachwyconym wzrokiem ogarnia pełne policzki Maryana i żółtą głowę Juluśka, który zdecydował się
Strona:PL Gabriela Zapolska - Menażerya ludzka.djvu/065
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.