Strona:PL Gabriela Zapolska - Menażerya ludzka.djvu/046

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

chwalił jej nowy dolman, na który wyszło z pięćset łokci koronki, ona siedziała ciągle chmurna, z brwiami ściągniętemi, z twarzą gniewnie wykrzywioną.
— Dlaczego tak późno przyjechałeś? — zapytała wreszcie, zwracając się twarzą do swego towarzysza.
— Nie mogłem! wierz mi! — tłomaczył się mężczyzna.
— Dlaczego?
— Bo!... bo!... mieliśmy gości!... — odparł, udając nonszalancyę i oglądając sobie paznogcie.
Znać było że blaguje, lecz ona nie poznała się na tem.
— Kto był? — nalegała już trochę udobruchana — kobiety?
— O, zaledwie kilka! kuzynka Eszerghazy z córką — wiesz... ta hrabina!
Ona potwierdziła śpiesznie.
— Tak! tak! mówiłeś mi już o niej, a z mężczyzn?
— Zwykli goście czwartkowi.
— Więc to jour fixe?
— Tak!... five o clook thea.