Strona:PL Gabriela Zapolska - Żabusia. Dziewiczy wieczór.djvu/112

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Lunia. Jak mamę kocham nikomu nie powiem.

Ziunia. Oni się kiedyś pocałowali.

Lunia. O!...

Ziunia. Mama mnie zawsze kazała przy nich siedzieć. Ale oni mnie oszukali — to to, to owo wymyślali, wypychali mnie, aż raz ja to widziałam.

Lunia (ze spuszczonemi oczyma). Pocałowali się.

Ziunia. Czegożeś taka czerwona?

Lunia. Jakże nie być czerwoną, przecież to chyba grzech.

Ziunia. E... przyznam ci się, że już zaczynam nic nie rozumieć. A potem okropnie się jednej rzeczy boję.

Lunia Czego?

Ziunia. Mama mi się każe pewno do nich wprowadzić po ślubie i będę musiała ich dalej pilnować, zobaczysz!...

Lunia! E! to, to chyba nie.

Ziunia. Ale zobaczysz — nibyto mama mówi „nie“, ale ja jestem pewna. Jakże ja będę za nimi łaziła — to los!

SCENA XI.
Też same; wybiega służąca otwierać, hałas w przedpokoju, śmiechy; ze drzwi z lewej strony wbiega Tosia, z przedpokoju wchodzą:

}}