Przejdź do zawartości

Strona:PL G de Maupassant Widma wojny.djvu/69

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Podniecony Loiseau odskoczył od drzwi, jednym susem znalazł się koło łóżka, włożył szlafmyckę, podniósł kołdrę, pod którą spoczywała potężna masa jego połowicy, i zbudziwszy ją pocałunkiem, szepnął:
— Kochasz mnie, duszyczko?
Milczenie zaległo teraz cały dom. Rychło jednak, niewiadomo gdzie, w piwnicy, czy na strychu, rozległo się potężne charczenie, jednostajne, miarowe, dźwięk głuchy, a przeciągły, niby drżenie kotła pod naciskiem pary: pan Follenvie zasnął.
Postanowiwszy wyjechać nazajutrz o ósmej, wszyscy podróżni wczesnym rankiem zeszli się w kuchni; tymczasem omnibus, na którym wznosiła się cała sterta śniegu, stał samotny na podwórzu, bez koni i woźnicy. Napróżno szukano tego ostatniego w stajni, na strychu i w wozowni. Ostatecznie mężczyźni postanowili prze szukać sąsiedztwo i ruszyli w drogę. Niebawem znaleźli się na rynku, z kościołem w głębi i dwoma szeregami nízkich domów, w których do strzegli pruskich żołnierzy. Pierwszy, którego ujrzeli, skrobał kartofle. Drugi, nieco dalej, czyścił izbę fryzyera. Inny, z olbrzymim zarostem, osłaniającym mu całą twarz, tulił rozpłakanego dzieciaka, kołysząc go na kolanach, zaś grube wieśniaczki, których mężowie służyli w wojsku, gestami wskazywały posłusznym swym zwy-