Przejdź do zawartości

Strona:PL G de Maupassant Widma wojny.djvu/26

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

złożony z krzyków ośmiu, każdy w innej tonacyi, krzyk okropnego przestrachu; poczem wszyscy podnieśli się z miejsc w zamieszaniu, wszczął się rwetes, tłok i bezładna ucieczka ku drzwiom w głębi. Krzesła padały, mężczyźni przewracali kobiety i przechodzili po nich. W dwie sekundy pokój opróżnił się zupełnie, a przed Walterem Schnaffsem, oszołomionym, wciąż stojącym w swojem oknie, widniał tylko stół, zastawiony wszelakiem jadłem.
Po kilku minutach wahania wgramolił się na parapet i rzucił ku talerzom. Z głodu straszliwego drżał jak w febrze: ale jedna jeszcze obawa powstrzymywała go i paraliżowała. Słuchał. Cały dom zdawał się drżeć; trzaskano drzwiami, szybkie kroki rozlegały się nad głową. Zaniepokojony Prusak uchem wytężonem chwytał odgłosy tej pomieszanej wrzawy; później rozpoznawał głuche uderzenia jakby ciał spadających na miękką ziemię tuż pod murem, ciał ludzkich, zeskakujących z pierwszego piętra.
Poczem wszelki ruch i krzątanina ucichły, a wielki zamek zaległo milczenie grobowe.
Walter Schnaffs usiadł przed jednym z talerzy, który stał nietknięty i zabrał się do jedzenia. Jadł wielkimi kęsami, jak gdyby się obawiał, że mu lada chwila przerwą i nie pozwolą pochłonąć dostatecznej ilości. Oburącz rzucał kawały w swoją gębę otwartą, jak w otchłań. Całe