Przejdź do zawartości

Strona:PL G de Maupassant Widma wojny.djvu/107

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Nie widząc innego punktu wyjścia, rzekłem do żandarmów:
— Odpowiadacie za jeńca!
Jeszczem mówić nie skończył, gdy zostałem przewrócony przez napór żołnierzy; widziałem jeszcze jak chwycili jeńca, zawlekli go na brzeg drogi i rzucili o drzewo. Biedak padł na śnieg, nieprzytomny ze strachu i już na wpół martwy prawie.
Po chwili nastąpiła egzekucya. Żołnierze, podobni do zwierząt rozjuszonych, nie zdolni byli hamować swych krwiożerczych instynktów. Strzelali do szpiega, i broń ponownie nabijając, powtarzali swe strzały bez końca. Bili się o swą kolej i defilując przed trupem strzelali tak kolejno do leżącego ciała, jak się trumnę wodą święconą kropi...
— Wtem nagle, krzyk przeraźliwy:
— Prusacy! Prusacy!
I rozległ się odgłos szalonej bieganiny, wszyscy uciekać poczęli.
Hukiem własnych strzałów oszołomieni, nie zastanawiając się nawet nad tem, że to ten huk tylko był powodem ogólnego przestrachu, wykonawcy wyroku, uciekli wraz z innymi i znikli w ciemnościach nocy.
Jedynie żandarmi, posłuszni poczuciu obowiązku, stali obok mnie, trzymając straż przy zwłokach zastrzelonego szpiega.