Przejdź do zawartości

Strona:PL G de Maupassant Piotr i Jan.djvu/99

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

bladej straszliwie. Mąż, widząc chwilami, że pada na krzesło, jakby nie mogła utrzymać się na nogach i z trudem chwyta powietrze, jakby jej zbrakło tchu, niejednokrotnie jej już powiedział wielce zdumiony.
— Doprawdy, Ludwiko, że wyglądasz bardzo kiepsko. Zanadto się męczysz urządzaniem tego mieszkania. Do licha, możesz przecież wypocząć! Nie potrzebuje się tak spieszyć ten hultaj, mając pieniądze.
Potrząsnęła głową w milczeniu.
Bladość jej twarzy była dziś widoczną, że Roland ją znów zauważył.
— Tak dłużej być nie może, moja biedna stara, trzeba się więcej szanować — oświadczył.
I zwracając się do syna, dodał:
— Chyba to musisz widzieć, że matka jest niezdrowa; czyś ją przynajmniej zbadał?
Piotr odparł:
— Nie zauważyłem, by jej coś dolegało.
Roland wpadł w irytację:
— Ależ to u djabła rzuca się w oczy! Po co jesteś doktorem, skoro nie umiesz nawet zauważyć, że matka jest niezdrowa? No, spojrz na nią, {{Korekta|spojrz|spójrz} przecie! Dalibóg, człowiek mógłby zdechnąć, a taki doktór nawet by tego nie zauważył!
Rolandowa zaczęła gwałtownie chwytać powietrze, tak przeźroczysta na twarzy, że mąż wykrzyknął:
— Ależ ona mdleje.
— Nie... nie... to nic... to zaraz przejdzie... to nic...
Piotr zbliżył się i wlepiając w nią wzrok, spytał:
— I cóż ci jest?