Przejdź do zawartości

Strona:PL G de Maupassant Piotr i Jan.djvu/92

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wroga, ręka nieboszczyka, zrywała jeden po drugim wszystkie węzły. łączące te cztery istoty. Wszystko zerwane, skończone! Nie ma już matki, bo nie potrafiłby ją kochać, nie mogąc jej szanować, otaczać tą czcią bezwzględną, zbożną i pełną miłości, jakiej potrzeba sercu syna; nie ma brata, gdyż brat ten jest synem człowieka obcego; pozostaje mu tylko ojciec, ten gruby człowiek, którego mimo wszystko, kochać nie może.
I nagle spytał:
— Matko, czy znalazłaś tę miniaturkę?
Roztworzyła oczy, pełne zdumienia:
— Jaką miniaturkę?
— Portrecik Marechala.
— Nie... to znaczy... nie szukałam go, lecz zdaje mi się, że wiem gdzie jest.
— Co takiego? — spytał ojciec.
Piotr wyjaśnił:
— Pytam się o portrecik Marechalá, który stał kiedyś na kominku w naszym saloniku w Paryżu. Myślałem, że to Janowi sprawi przyjemność.
Roland wykrzyknął:
— Słusznie, słusznie, doskonale go sobie przypominam; widziałem go jeszcze z końcem zeszłego tygodnia. Matka wyjęła go ze swego biurka, porządkując papiery. To mogło być w czwartek lub piątek; Ludwiko, przypominasz sobie? Właśnie się goliłem, gdy wyjęłaś go z szufladki i położyłaś na krześle wraz ze stosem listów, których połowę spaliłaś. Hę, czy to nie dziwne, że miałaś w ręku ten portrecik na jakie dwa lub trzy dni przed owym spadkiem Jana? Gdybym wierzył w przeczucia, gotówbym pomyśleć, że ty je miałaś!