Przejdź do zawartości

Strona:PL G de Maupassant Piotr i Jan.djvu/87

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

poczym ruszył ku dalekiemu wybrzeżu, dostrzegalnemu poprzez mgłę poranną. Tu i owdzie czerwony żagiel ciężkiej łodzi rybackiej, nieruchomej wśród tafli wód, czynił wrażenie wielkiej skały, wyłaniającej się z morza. A Sekwana, płynąca od Rouen, wyglądała na potężną odnogę morską, oddzielającą dwie miejscowości sąsiadujące.
W niespełna godzinę statek przybił do portu w Trouville, a że była to właśnie pora kąpieli, więc Piotr odrazu ruszył na plażę...
Z pewnej odległości czyniła ona wrażenie dłgiego ogrodu, pełnego barwnych kwiatów. Na ogromnym wybrzeżu żółtego piasku, od zatoki aż do Roches-Noires, parasolki różnobarwne, kapelusze o przerozmaitych kształtach, toalety o wszystkich odcieniach, skupione grupkami w pobliżu kabin, lub sunące wzdłuż morza, rozproszone tu i owdzie, wyglądały istotnie na olbrzymie kwiaty łąki bezkresnej. A zgiełk pomieszany, głosy bliskie i dalekie rozbrzmiewające w czystym powietrzu, nawoływania, krzyki dzieci, dzieci kąpanych, śmiechy dźwięczne kobiet, składały się na wrzawę ustawiczną a miłą, mieszając się z lekkim poszumem wietrzyku.
Piotr szedł wśród tych ludzi, bardziej samotny, bardziej od nich oddzielony, odcięty, bardziej pochłonięty przez swą myśl dręczącą, niż gdyby na pełnym morzu strącono go z pokładu statku. Ocierał się o nich, nie słuchając słyszał pojedyńcze urywki ich rozmowy, nie patrząc, widział mężczyzn rozmawiających z kobietami, kobiety uśmiechające się do mężczyzn.
Nagle, jakby ze snu zbudzony, ujrzał ich całkiem wyraźnie i uczuł do nich gwałtowną nienawiść,